2017 Madera

   Wyjazd na Maderę planowany był już kilka razy, ale… zawsze było jakieś …ale. Przede wszystkim – to cena biletu, który do najtańszych nie należy, oraz waluta, ponieważ Madera to strefa euro. Szybka kalkulacja kosztów, czyli przelotu, noclegów, wyżywienia, transportu na miejscu oraz degustacji lokalnych napojów (co jest niezmiernie ważne w przypadku silnej ekipy B-CH) wykazywała, że za taki jeden wyjazd można „opędzić” trzy na wschód. Koszty porównywalne były ze średnimi cenami wyjazdów oferowanych przez biura podróży.Tym razem był to wyjazd rodzinny z prawie ośmiolatkiem na pokładzie, więc skorzystaliśmy z oferty jednego z dużych biur – 8 dni w opcji all inclusive. Zwiedzanie zorganizowaliśmy we własnym zakresie nie korzystając z dodatkowych ofert biura oraz hotelu.

   Pierwszą z opcji poruszania się po Maderze jest wypożyczenie auta. Ceny nie odstraszają (średnia europejska), jednak samo poruszanie się po drogach może być dosyć uciążliwe dla osoby przyzwyczajonej do w miarę po płaskiego terenu. Co prawda drogi na samej wyspie w większości są nowe, czyste, dobrze oznaczone, ale wjeżdżając do miast zaczyna się robić wąsko i naprawdę stromo (podjazdy o kącie nachylenia do 45 stopni). Przy codziennym użytkowaniu samochodu klocki hamulcowe wymieniane są w autach co trzy, cztery miesiące, nie mówiąc już o zużywających się w trybie ekspresowym sprzęgłach.

   Drugim ze sposobów jest wynajęcie lokalnego kierowcy z samochodem, który po pierwsze – zna wyspę, po drugie, coś ciekawego opowie (jak się dobrze trafi), po trzecie, nikt nie jest pokrzywdzony i nie siedzi za „kółkiem”, co skutkuje tym, że wszyscy mogą w pełni korzystać z wypoczynku racząc się lokalnymi napojami alkoholowymi. A jest co próbować! No i cena jest zdecydowanie niższa niż w przypadku wynajęcia kilku aut.

   Można przemieszczać się również transportem publicznym. Jest on w miarę dobrze zorganizowany, obsługiwany przez kilka firm autobusowych, ale bardzo powolny w porównaniu do pierwszych dwóch wariantów podróżowania.

   Korzystaliśmy z drugiej opcji poruszania się po Maderze. W zasadzie przypadkowo, bo przyjechaliśmy Funchal – stolicy Madery na mały rekonesans i tam zaczepił nas kierowca taksówki, który zaproponował, że będzie nas woził gdzie chcemy, a że, auto miał siedmioosobowe, to postanowiliśmy skorzystać. I muszę powiedzieć, że był to dobry pomysł. Kierowca Carlos bardzo komunikatywny, wesoły, jeżeli ktoś potrzebowałby taksówki lub wynajęcia przewodnika z samochodem na kilkudniowe zwiedzanie, to gorąco polecam – numer boczny 1142.

   Zwiedzanie Madery zaczęliśmy od krótkiego spaceru promenadą w Santa Cruz – tutaj znajdował się nasz hotel. Pogoda była jako taka, czyli ciepło, ale niebo zachmurzone i trochę do tego trochę wiało. Luty to jeden z chłodniejszych miesięcy na wyspie, więc większość ludzi była poubierana w odzież jesienną, natomiast my – w krótkich spodenkach, bo przecież wakacje, bo w wakacje się chodzi w krótkich spodenkach. Tak jest i już! A przynajmniej ja tak mam 😉

   Promenada zaczyna się (albo kończy, w zależności od której strony się idzie) przy lotnisku, które jest jednym z bardziej znanych lotnisk na świecie z uwagi na jego budowę oraz trudności z lądowaniem przy niesprzyjającej pogodzie. Dobrych kilka lat temu przedłużono pas i startowy i część konstrukcji znajduje się na palach zamocowanych do dna oceanu.

   Drugi dzień to zmiana pogody o 180 stopni. Zrobiło się słonecznie i praktycznie bezchmurnie, więc postanowiliśmy pojechać do stolicy Madery – Funchal. Przejazd z Santa Cruz do centrum Funchal komunikacją lokalną zajmuje około 15-20 minut. W Funchal, tak jak już powyżej napisałem, dogadaliśmy się z Carlosem i wyruszyliśmy na „zwiady”.

  Pierwszym przystankiem był zabytkowy XVIII wieczny kościół Nossa Sen, który położony jest na wzgórzu Monte. Znajduje się w nim grobowiec Karola I Habsburga – ostatniego władcy Cesarsko – Królewskich Austro – Węgier, który został w 2014 roku beatyfikowany przez papieża Jana Pawła II.
Ponieważ nie uczestniczymy w projektach typu „Tour De Częstochowa” i różnych tego typu akcjach, na miejscu rozkoszowaliśmy się pogodą oraz wspaniałym widokiem na miasto i ocean. Tym bardziej, że w Polsce środek zimy i ujemne temperatury 😉

   Do kościoła można dotrzeć również kolejką gondolową (identyczną jak w Tbilisi), ale akurat była wyłączona z eksploatacji. Ciekawym sposobem zjechania ze wzgórza jest przejażdżka tradycyjnymi wiklinowymi saniami po asfaltowych ulicach. Jest to jedna z najciekawszych atrakcji Madery i warto z niej skorzystać, chociażby nawet po to, żeby później móc zabłysnąć w towarzystwie jak Franc Maurer – „co ty, k.. wiesz o jeździe na sankach” 😀


Kolejnym przystankiem był ogród botaniczny. Tutaj się rozpisywał nie będę, ponieważ jak w każdym ogrodzie botanicznym jest ładnie i tyle.


Z ogrodu botanicznego pojechaliśmy do miasteczka Camara de Lobos. Jest to drugie co wielkości miasto na Maderze słynące z małej zatoki rybackiej którą namalował między innymi Winston Churchill. Przy nabrzeżu znajduje się kilkanaście restauracji, które serwują świeże owoce morza. I życie płynie tutaj zdecydowanie wolniej niż w Funchal, jest cicho, spokojnie, tak jak powinno być na wakacjach.


Następnym punktem był jeden z najwyższych klifów w Europie – Cabo Girao. Na klifie znajduje się taras widokowy ze szklaną podłogą, który położony jest 589 metrów nad poziomem morza. Przy dobrej pogodzie widok z klifu powala!


Z klifu wróciliśmy do Funchal, gdzie przespacerowaliśmy się po starej części miasta słynącej między innymi z malowanych drzwi oraz murali. Znajduje się tu również fort Sao Tiago w charakterystycznym jaskrawożółtym kolorze. Przy przystani jest okazja zrobić sobie zdjęcie przy pomniku Cristiano Ronaldo oraz zwiedzić jego muzeum.

Drugi dzień zwiedzania Madery rozpoczęliśmy od spaceru po lewadach, czyli kanałach nawadniających powstałych w XVI wieku. Kanały położone są w górzystej części wyspy i wykorzystywane są do dzisiaj. Równolegle z lewadami biegną ścieżki i szlaki turystyczne. Na wysokościach powyżej 1000 metrów nad poziomem morza temperatura mocno spada i najlepiej być wyposażonym w cieplejszą odzież trekingową i odpowiednie buty. Na chwilę obecną sieć lewad składa się z około 200 kanałów, których długość dochodzi do 3000 kilometrów.

Z lewad przejechaliśmy do miasteczka Ribeira Brava, skąd po krótkim odpoczynku górską drogą przemieściliśmy się na punkt Widokowy Ecumenada (1007 m. n.p.m.). Patrząc na przełęcz ma się wrażenie (i to nie tylko moje odczucie), że jest się w Gruzji, ponieważ struktury górskich zboczy i ich kolorystyka jest bardzo podobna w jednym i drugim miejscu. W związku tym z nieukrywanym entuzjazmem przystąpiliśmy do degustacji lokalnego napoju alkoholowego o nazwie „poncha”. Składa się on z trzech składników – soku z cytryny, miodu i rumu. Pyszniutkie i bardzo szybko działa 😀


Z przełęczy zjechaliśmy do miejscowości Sao Vincente, a następnie do Porto Moniz. Droga pomiędzy przełęczą a Porto Moniz nazywana jest drogą tuneli i wodospadów, ze słynnym „welonem panny młodej” spadającym z klifu prosto do oceanu.

Porto Moniz słynie z naturalnych basenów napełnianych wodą z oceanu. Woda w basenach miała temperaturę 17 stopni i nikt się nie w nich nie kąpał. Ponieważ 17 stopni, to temperatura wody jaką ma Bałtyk w sierpniu skorzystaliśmy z kąpieli ku zdziwieniu ludzi poubieranych jakby jechali na Syberię. Młody był przeszczęśliwy, a nic tak nie cieszy jak uśmiech dziecka 😉


Pozostały czas na Maderze przeznaczyliśmy na leniuchowanie, obżarstwo i zwiedzanie pieszo najbliższej okolicy. Kuchnia Madery to przede wszystkim owoce morza, bardzo dużo warzyw i owoców. Można wybierać i wybrzydzać, ale i tak każdy znajdzie coś odpowiedniego dla siebie. Z lokalnych alkoholi oprócz wspomnianego wyżej poncha należy obowiązkowo spróbować rumu aguardente oraz maderskich wzmacnianych win.

   Jeżeli chodzi o pogodę, to luty nie jest najcieplejszym z miesięcy. Temperatura średnia to około 20-23 stopnie w dzień i około 16 w nocy. W ciągu tygodniowego pobytu popadało tylko kilka godzin w ciągu ostatniego dnia. Deszcz przeplatany był słońcem oraz tęczą, która pojawiła się w ciągu jednego dnia kilkukrotnie.

Jak zwykle podczas fajnego wyjazdu zleciał za szybko. Znowu trzeba było wrócić do naszego polskiego klimatu i uruchomić licznik do następnego wyjazdu – Malty i Gozo!


error: Nie kopiuj!!!