Floryda

Piąty dzień to dzień transferowy, więc rano wszyscy jedziemy na lotnisko, potem szybka odprawa i przelot do Orlando. Tam odbieramy zarezerwowane wcześniej samochody. Rezerwację zrobiliśmy internetowo jeszcze w Polsce i w przeciwieństwie do polskich wypożyczalni nie było problemów z dokumentami, kaucjami i innymi dziwnymi rzeczami. Wystarczyła tylko karta kredytowa, a po okazaniu wydruku rezerwacji formalności na miejscu ograniczyły się naprawdę niezbędnego minimum. O ile samochód w Nowym Jorku to rzecz zbędna (własne auta posiada 22% mieszkańców NYC), to na Florydzie bez samochodu nie da się funkcjonować. Po prostu wszędzie jest daleko. Czas poświęcony na dojazdy na pewno rekompensują drogi, które przeważnie mają po dwa pasy ruchu, oraz autostrady pomiędzy ważniejszymi punktami stanu. Część dróg jest płatna, opłaty pobierane są automatycznie z karty kredytowej (samochody z wypożyczalni) przy przejazdach przez bezobsługowe bramki. Nie ma żadnych szlabanów, nikt nie pilnuje, jednak przed bramkami widnieją duże napisy, że przekroczenie prędkości powyżej 25 mil na godzinę to obligatoryjny mandat o wysokości 100USD.

Wieczorem postanowiliśmy wybrać się do centrum Orlando, które jak się okazało nie posada centrum w naszym tego słowa znaczeniu (czytaj – rynek, lub podobne). Takim charakterystycznym miejscem dla Orlando jest Lake Eola Park – miejsce zarówno do odpoczynku, jak i do aktywnego uprawiania sportów. Wokół jeziora biegnie ścieżka, wzdłuż której znajdują się pomniki, rzeźby, z głośników słychać przyjemną muzykę. Po zmierzchu pojawiło się dużo biegających osób, bo temperatura jest zdecydowanie niższa niż w dzień. Na środku jeziora znajduje się  fontanna, która podświetlona jest różnokolorowymi światłami.

Drugi dzień to wczesny wyjazd na Przylądek Canaveral i wizyta w Centrum Lotów Kosmicznych imienia Johna F. Kennedy’ego. Na miejsce przyjechaliśmy jeszcze przed otwarciem. Punktualnie o godz. 9:00 z głośników dobiegł głos, że zostanie odegrany hymn państwowy i wciągnięta zostanie flaga państwowa. W tym momencie mogliśmy zobaczyć, jaki szacunek do swoich symboli narodowych mają Amerykanie. Każda ze stojących osób na czas odgrywania hymnu odwróciła się w stronę masztu i flagi wysłuchując go z ręką na piersi. Niby to nic takiego, jednak patrząc na nasze podwórko, uważam że jest to bardzo pozytywna rzecz.

Wieczory to wizyty w restauracjach i sklepach. No bo jak to? Być na Florydzie i nie zjeść mięsa aligatora? Tym bardziej, że potrawy z aligatorów są tańsze, niż na przykład z kurczaków… które przez aligatory są namiętnie zjadane. Aligatory są wszędzie, ponieważ jak już wcześniej pisałem Floryda, to w większości bagna, a do tego jest ciepło, więc jest to środowisko stworzone dla aligatorów. Pierwsze dostrzegliśmy podczas jazdy na Przylądek. Wygrzewały się w rowach wzdłuż autostrady. O ich obecności informują również znaki przy drogach.

Następny dzień to nurkowania w Ginnie Springs (http://ginniespringsoutdoors.com/) . Znajdują się tam jedne z najbardziej znanych jaskiń w USA (Oko Diabła), są jednak dostępne dla certyfikowanych nurków jaskiniowych, więc dla większości z nas była możliwość zobaczenia wnętrza jaskiń tylko przez zakratowane wejścia.

Pozostałą część dnia spożytkowaliśmy na grilla na świeżym powietrzu. Zakupy w lokalnym markecie, to też wyzwanie, ponieważ ciężko coś kupić w pojedynczych opakowaniach. Wszystko jest w opakowaniach po 8, 10, 12 sztuk, więc ciężko robić sobie kanapki „na szybko”, no chyba, że robi się dla całego plutonu. Nie dotyczy to oczywiście alkoholu, bo im więcej w jednym opakowaniu, tym mniej biegania do sklepu 😉

Ponieważ aligatory, które widzieliśmy z aut były „trochę za daleko”, w kolejny  dzień postanowiliśmy wybrać się na Aligator Tour (http://www.orlandoairboattours.com/) Jest to przejazd łodzią typu airboat po rezerwacie przyrody, gdzie oprócz aligatorów można zobaczyć całe mnóstwo ptaków – od małych poprzez ibisy, czaple oraz bieliki amerykańskie. Takie małe oderwanie od cywilizacji i technologii kosmicznych. Tutaj też sam sobie kilka razy zadałem pytanie (i sam sobie na nie odpowiedziałem), czy warto wozić ze sobą teleobiektyw, którego de facto nie wziąłem z Polski, bo niby zajmuje miejsce…

Pozostałą część dnia spędziliśmy w Seaworld, a ponieważ była to niedziela, to tłum był niesamowity. O ile opowieści o otyłych Amerykanach nie potwierdziły się w NY, to w Seaworld spotkaliśmy całe rodziny w ciuchach XXXXL i strasznie rzucało się to w oczy. Wyglądało to tak, jakby ich ulubionym zajęciem w czasie wolnym było pochłanianie kilogramów jedzenia. Seaworld to potężny kompleks zjeżdżalni, rollecoasterów, akwariów, basenów, obszarów tematycznych. Jest to połączenie parku rozrywki i oceanarium. Pół dnia, to zdecydowanie za mało, żeby wszystko dokładnie zobaczyć, aczkolwiek pokazy z delfinami (widowisko o tytule „Blue Horizons”) i orkami zdecydowanie zawyżają poprzeczkę innym podobnym, które wcześniej widzieliśmy.

W samym Orlando takich parków jest kilka – Uniwersal Orlando Resort, Universal’s Island of Adventure, Disney World, Gatorland, Aquatica, więc każdy może znaleźć coś dla siebie.

NASTĘPNA –> BAHAMY


error: Nie kopiuj!!!