Bahamy

Ósmy dzień to kolejny dzień transferowy – oddanie samochodów w wypożyczalni, gdzie procedura zwrotu auta trwała jakieś 5 minut, odprawa i kolejny przelot – tym razem Nassau – Bahamy. Droga do hotelu wyglądała, jak wielki plac budowy. Pozrywane dachy, położone całe połacie drzew i ludzie, którzy próbowali to wszystko doprowadzić do jako takiego porządku.

Był to skutek huraganu Matthew, który przerzedł przez wyspy dwa tygodnie wcześniej.

Cztery kolejne dni spędziliśmy na nurkowaniach w Oceanie Atlantyckim.

Wszystkie nurkowania odbywały z łodzi – temperatura wody według wskazań komputerów nurkowych 27-28 stopni Celsiusza, więc warunki były naprawdę komfortowe. Do tego przejrzysta woda, ładne rafy, ścianki, żółwie, manty i rekiny (według mnie żarłacze czarnopłetwe, ale mogę się mylić), które pływały pomiędzy nami. Chyba najlepsze wrażenie zrobiło karmienie rekinów, których nagromadziło się wokół nas kilkadziesiąt.

Nie, nie siedzieliśmy na dnie, jak w większości przypadków oglądanych w necie, tylko zgromadziliśmy się wokół dziobu wraku „Ray of Hope”, który znajduje się około 15 metrów pod powierzchnią i mieliśmy możliwość zobaczenia rekinów z naprawdę bliska. Popołudnia to zwiedzanie Nassau i lokalnych restauracji, gdzie można było zjeść naprawdę dobre posiłki z owocami morza. W końcu mają tego wokół ciut dużo, nie? 😉

Niestety, czas zleciał bardzo szybko i zanim się zorientowaliśmy, trzeba się było zwijać do domu…

A transport skokami, bo najpierw przelot Nassau – JFK, tam kilka godzin oczekiwania, potem Warszawa (ponad osiem tysięcy kilometów za nami)….. i najtrudniejsza część drogi, czyli sześć godzin w korku na S8 😀


error: Nie kopiuj!!!