2017 Warszawa, grudniowy weekend

Grudniowa aura nie nastraja do zwiedzania oraz spacerów. Jak nie ma śniegu, to jest szaro, buro i zimno. Taka pogoda czekała też na nas w Warszawie, gdzie spędziliśmy weekend. Miasto przywitało nas deszczem i temperaturą około dwóch stopni powyżej zera. W związku z tym został wdrożony plan „muzealny”, który okazał się strzałem w przysłowiową dziesiątkę.

Ponieważ podczas poprzedniej dłuższej wizyty w Warszawie dzielnie asystował nam Młody (aktualnie lat 8), część miejsc celowo ominęliśmy, ponieważ najzwyczajniej by się tam nudził, a zwiedzanie innych znacznie skróciliśmy. Tak było między innymi z Muzeum Powstania Warszawskiego, w którym tym razem zeszło ponad pięć godzin, a i tak uważam, że było za krótko.

Muzeum znajduje się przy ulicy Grzybowskiej 79 (boczna od ulicy Towarowej). Najszybciej dotrzeć można metrem (M2) lub tramwajem linii 22 lub 24. Co do warszawskiego metra… to nie jest to Nowy Jork – jedna stacja przesiadkowa, więc raczej nie da się zgubić, ale bywają różne przypadki 😉 Bilet do muzeum warto zarezerwować przez internet. Unikniemy wtedy stania w kolejce, która w sezonie letnim potrafi być naprawdę długa. W weekendy i święta muzeum czynne jest od godz. 10:15 i jest to o tyle bezpieczna godzina, że w środku jest jeszcze pusto. W późniejszych godzinach, przy ekspozycji początkowej robi się głośno, ciasno i nie słychać co mówią przewodnicy.


Co do przewodników – naprawdę warto skorzystać z ich usług. Posiadają ogromną wiedzę i potrafią zainteresować tym, o czym opowiadają. Przy zwiedzaniu indywidulanym można po prostu podłączyć się do jakiejś zorganizowanej grupy. Trasa z przewodnikiem zajmuje około trzech godzin. Potem samemu można obejrzeć kilkuminutowy film w 3D „Miasto Ruin” oraz dokument wyświetlany na dużym ekranie poświęcony kronikom z Powstania.

Ponieważ jak zawsze miałem ze sobą aparat, wykorzystałem jeszcze wolne popołudnie na spacer po Starym Mieście. Tak jak napisałem już wyżej – w zasadzie szaro, buro i zimno, ale jak zrobiło się trochę ciemniej i włączono oświetlenie, to cieszyłem się, że wziąłem ze sobą statyw.

Sobotni wieczór to Teatr Roma i musical „Piloci”, więc po wizycie w Muzeum Powstania część dalsza historii z okresu II Wojny Światowej. Samo przedstawienie przerosło nasze oczekiwania. Nie spodziewaliśmy się, że będzie to spektakl na tak wysokim poziomie z rozbudowanymi scenografiami, efektami świetlnymi… i wszystkim innym. To po prostu trzeba zobaczyć!

W niedzielę rano pobudka około ósmej rano… i nawet dobrze, bo okazało się że przez przypadek przeglądając internet trafiliśmy na tanie bilety lotnicze do Reykiaviku, które niezwłocznie zostały zakupione 😀 Szykujemy się więc na to, że już w lutym będziemy mieli kozackie zdjęcia zorzy polarnej!

Praktycznie cała niedziela to wizyta w POLIN, czyli Muzeum Historii Żydów Polskich. Muzeum mieści się przy ul. Anielewicza 6 – dojazd tramwajem 17 lub 33, a potem około pięciu minut pieszo. Przy wejściu do budynku kontrola jak na lotnisku, czyli wszystkie metalowe rzeczy do pojemnika, my przez bramkę, a bagaż przez rentgena.


Przy zakupie biletu wziąłem również audioprzewodnik. Jest on o tyle przydatny, że kieruje nas do kolejnych części ekspozycji. Jednak większość informacji trzeba doczytać samemu. Jest tego naprawdę sporo, bo całość zajęła około siedmiu godzin sumiennego czytania i oglądania rożnych materiałów łącznie z czasową wystawą „Krew łączy i dzieli”. Tematy ciężkie, aczkolwiek interesujące – od naprawdę zamierzchłej historii do obecnej sytuacji georgaficzno – politycznej.


Niedzielny wieczór to jeszcze kolacja w azjatyckiej restauracji i powrót pociągiem do domu. Z tego byłem naprawdę zadowolony, bo nie trzeba kręcić kółkiem po nocy, a zawsze jest czas, żeby w pociągu nadrobić zaległości książkowe 😉

GALERIA


error: Nie kopiuj!!!