Pomysł, żeby zanurkować na Cyprze powstał pod koniec zeszłego roku w trakcie pobytu w Meksyku. Nie mieliśmy konkretnych planów na weekend majowy, a ponieważ jak co roku jest to okazja do dłuższego odpoczynku, zaczęliśmy szukać czegoś w miarę blisko, w rozsądnej cenie i żeby woda mała temperaturę ciut wyższą, niż 10 stopni Celsjusza.
Linie lotnicze od jakiegoś czasu w okresie świąt lub dłuższego wolnego wynikającego z kalendarza, windują ceny biletów nawet kilkunastokrotnie. Na przykład przelot na Cypr w jednej z budżetowych linii waha się średnio w granicach 250-400 złotych, natomiast na czas „majówki” cena jego podtoczyła do prawie dwóch tysięcy! Szaleństwo, ale tutaj niestety liczą się prawa rynku… Chcąc nie chcąc skorzystaliśmy z oferty Lufthansy – bilet z przesiadką z wylotem z Warszawy. Przesiadka potrafi skutecznie zniechęcić do takiego planowania przelotu, szczególnie gdy ma się więcej bagażu pomiędzy którym kręcą się mocno nieletni, ale przy tak krótkiej trasie oraz czasie międzylądowania, nie było to szczególnie męczące.
Tradycyjnie – najgorszy odcinek podróży, do dojazd samochodem do Warszawy i droga powrotna. Europa Europą, ale w korkach swoje odstać trzeba. Nie ma jak planowanie remontów i przeprowadzanie prac w czasie, gdy rozpoczynają się święta, wakacje… i tak dalej. Tak mi się wydaje, że kierownictwo firm odpowiadających za całe to zamieszanie ma jakiś „czelendżu” w postaci kto bardziej wk…wi polskiego kierowcę. A najgorsze z tego wszystkiego jest to, że ktoś chyba się przy tym niesamowicie dobrze bawi i podnosi coraz wyżej poprzeczkę dla konkurencji ….
Sam wyjazd miał być typowo nurkowy, jednak finalnie okazało się, że cała grupa która dotarła na miejsce liczyła 24 osoby! Na kilka miesięcy przed wylotem zarezerwowaliśmy – w zależności od tego, kto co preferował – wille wakacyjne lub apartamenty. Miejscowością docelową było Protaras znajdujące się około 50 kilometrów od lotniska w Larnace. Dlaczego Potaras? Bo mieściła się tam baza nurkowa, z której korzystaliśmy, ale to tym poniżej.
Co do warunków mieszkaniowych, to coraz częściej zdarza się i chyba jest to już regułą, że domy oferowane za pośrednictwem na przykład portalu booking.com wyglądają tak jak na załączonych zdjęciach dodanych do ogłoszeń, albo wręcz lepiej. Willa była przestronna, wysprzątana oraz wyposażona we wszystkie możliwe sprzęty i udogodnienia. Przed przyjazdem właściciel skontaktował się drogą mailową i przysłał „instrukcję obsługi” domu, więc nie było problemów i kombinowania, co się jak włącza (na przykład pompy lub oświetlenie w basenie). Klucz również pozostawiony był w sposób umożliwiający odebranie go o dowolnej porze dnia lub nocy – przy domu znajduje się mały sejf i po prostu dostaje się kod przed przyjazdem. Proste i pomysłowe, prawda?
Druga rzecz – transport. Zdecydowaliśmy się na wynajem samochodów, żeby w wolnym czasie coś pozwiedzać i być mobilnym. Ponieważ ruch na Cyprze jest lewostronny, większość aut w wypożyczalniach wyposażona jest w automatyczne skrzynie biegów. Ponadto wszystkie wypożyczane samochody posiadają czerwone tablice rejestracyjne, co ma wzmóc czujność innych użytkowników ruchu, a w praktyce oznacza „uwaga oszołom na drodze”. Mi też zdarzyło się zaliczyć parę fauli podczas jazdy, na szczęście obyło się bez kolizji. Ale nie obyło się bez małego zgrzytu, ponieważ po wylądowaniu w środku nocy w Larnace, okazało się, że pomimo tego, iż okazaliśmy w wypożyczalni potwierdzenie rezerwacji, naszego samochodu po prostu nie było. Obsługujący podszedł do tego na zasadzie: … no nie ma i już, jak chcecie to bierzcie co innego, jak nie to nie. Chcąc nie chcąc wzięliśmy Focusa w wersji hatchback, bo trzeba było jakoś dotrzeć z lotniska. A że była nas piątka i każdy miał dużą walizę ze sprzętem, zabraliśmy się tylko i wyłącznie dlatego, że znajomi wzięli większe auto i zabrali nam część bagażu. Na następny dzień złożyliśmy reklamację i pełni obaw po nocnych nieskutecznych negocjacjach oczekiwaliśmy na rozwój sytuacji. Jednak wszystko zostało załatwione od ręki, podstawiono nam pod dom samochód taki jaki zarezerwowaliśmy. Odbyło się to naprawdę szybko i bez zbędnych formalności. Tutaj dodam, że chyba w ramach rekompensaty dali nam auto, auto które było z wyprodukowane w kwietniu 2018 roku i miało przejechane tylko 650 kilometrów. Normalnie szkoda jeździć! 😉
Ciekawie przebiegła też droga z lotniska 😀 Bezpośrednio przy porcie lotniczym, wjeżdża się na autostradę, która prowadzi bezpośrednio do Protaras. Przed nami jechali znajomi trochę większym samochodem niż nasz, i od początku drogi średnia prędkość wynosiła grubo powyżej 150 kilometrów na godzinę. Trochę się zdziwiłem, bo nie było potrzeby się tak spieszyć, ale doszedłem do wniosku, że może dzieciaki są zmęczone i dlatego tak gnamy. Focus ledwo szedł, ale dawał radę. W połowie drogi przystopowała nas bardzo ograniczona widoczność więc zwolniliśmy, a po dojechaniu do celu okazało się, że nadmierna prędkość spowodowana była próbami rozpędzenia auta ponad 100 kilometrów na godzinę, bo „coś słabo szło”. Nastąpiło małe niedopatrzenie – auto miało licznik wyłącznie w milach, więc faktycznie ciężko było do tej „stówy” dobić i ją przekroczyć 😉
Teraz najważniejsza rzecz – BAZA NURKOWA. Po potwierdzeniu, że naszym lotniskiem docelowym będzie Larnaka, zaczęliśmy szukać bazy, która będzie się znajdowała w jednej z pobliskich miejscowości. Trochę pogrzebałem w internecie i znalazłem polskojęzyczną bazę w Potaras – IPA DIVERS CYPRUS. Skontaktowałem się drogą mailową, otrzymaliśmy szczegółową informację … i okazało się, że był to strzał w przysłowiową dziesiątkę! Tutaj pozdrowienia dla Agaty, Stefana, Wojtka, Davida i wielkie dzięki za miło spędzony czas!!! To były fajne nurkowania, dużo luzu i na pewno ogromna chęć powrotu, ponieważ dobry klimat to nie tylko miejsce, ale przede wszystkim ludzie!
Wstępny plan nurkowań zakładał, że zrobimy dziesięć nurków po dwa dziennie, jednak ostatni dzień odpadł z uwagi na różnice zdań dotyczące okresu „no-fly” (czasu od zakończenia ostatniego nurkowania do lotu samolotem). Tak w skrócie – pomimo, że dzień przed wylotem na Cypr uczestniczyłem w warsztatach DAN, gdzie ten temat został szczegółowo omówiony, zostałem na miejscu przegłosowany i już! 😀
Średnia temperatura wody w morzu to 21 stopni w przedziale głębokości 0-30 metrów, więc spokojnie wystarczy pianka i ocieplacz, lub gruba pianka z kapturem. Ja akurat zabrałem suchy skafander i okazało się, że po pierwsze niepotrzebnie, bo było ciepło, a po drugie warto brać ze sobą sprzęt, który jest przetestowany w każdych warunkach. W polskich zimnych wodach korzysta się z grubych ocieplaczy, natomiast przy samej bieliźnie termoaktywnej okazało się, że skafander ma za długie nogawki i nie dało się w nim i poprawnie i w miarę bezpiecznie pływać. W tym przypadku akurat za dużo luzu jest na zdecydowanie na minus… na szczęście są osoby które potrafią spojrzeć na to fachowym okiem i doradzić – Ivo dzięki za pomoc!
Do samej bazy mieliśmy pieszo pięć minut spacerem, a większość miejsc nurkowych znajduje się w niedalekiej odległości od bazy, więc nie przeznaczaliśmy dużo czasu na transfery.
Dzień pierwszy to Green Bay i Blue Hole. Płytko, przejrzyście, łagodne zejście i trochę koników morskich 😉
Drugi dzień do nurkowania z RIB’a na wrakach Liberty II i Nemesis. Co prawda z portu płynie się zaledwie kilka minut, ale trochę nas pobujało i uśmiechy z twarzy poznikały, ale tylko na trochę. Niestety nie wziąłem ze sobą aparatu, więc też nie ma zdjęć, a szkoda…
W trzecim dniu zrobiliśmy dwa miejsca na przylądku Capo Greco – Cyclops i Caves.
Dzień czwarty rozpoczął się wczesnym wyjazdem do portu w Larnace, przerzuceniem sprzętu na łódź i znurkowaniami na wraku Zenobii. Nie ma co za bardzo się rozpisywać, po prostu wrak jest ogromny i trzeba go zobaczyć. Bardzo fajna przejrzystość wody powoduje, że widać go praktycznie z powierzchni, ale dopiero po zanurzeniu widać, jakim się jest małym na przykład w porównaniu do kotwicy znajdującej się na dziobie…
Popołudnia i wieczory przeznaczaliśmy na relaks i spotkania grupowe w różnych konfiguracjach. Były zarówno urodzinowe party grillowo – basenowe jak i tournée po cypryjskich restauracjach. Tutaj również sprawdziła się zasada, żeby najpierw podpytać miejscowych (tutaj miejscowym był Stefan), gdzie warto zjeść i trafiliśmy do restauracji prowadzonej przez rodowitego Cypryjczyka. Zaserwowaliśmy sobie tradycyjne meze, czyli posiłek na wzór gruzińskiej supry, czyli uczty. Jest to kilka dań i przekąsek podawanych do stołu w odpowiedniej kolejności i odpowiednio rozłożone w czasie. Było to na tyle dobre, że wróciliśmy do tej samej restauracji kolejny raz i o ile za pierwszym razem udało nam się dosłownie zmęczyć we czwórkę meze przeznaczone dla dwóch osób, o tyle dwóch zestawów na pięć osób już nie daliśmy rady w siebie wepchnąć, chociaż walczyliśmy bardzo dzielnie. Po przyjeździe zorientowałem się, że nie mam żadnego zdjęcia tych naprawdę niesamowitych dań, a szczególnie przepysznych owoców morza, ale nie było czasu fotografować, to był czas na budowanie masy 😀
Rozleniwienie spowodowało, że w ostatni wolny dzień nie za bardzo chciało nam się zwiedzać, więc po zrobieniu małej rundy wróciliśmy do Protaras i pół dnia spędziliśmy na plaży. Wieczorem spotkaliśmy się jeszcze na pożegnalnym piwie z Agatą, Stefanem i Wojtkiem i niestety wcześnie rano trzeba było kierować się w stronę lotniska i wracać do PL. Wyjazd na pewno udany, bo wspominamy go z uśmiechem na twarzy i zastanawiamy się, kiedy powtórka!