2018 Sycylia, Etna

Zimowe wejście na Etnę to był pomysł w stylu „…ej, co ja nie wejdę? …tylko otrzymaj piwo!”. Temat został rzucony luźno i bez żadnego planowania, aczkolwiek ekipa zebrała się naprawdę silna, ponieważ finalnie pojechaliśmy a właściwie polecieliśmy tam w dziesięciu. Jest to już jednak duża grupa jak na niezorganizowany nawet kilkudniowy wypad, co szczególnie dało się odczuć przy ogarnianiu transportu.

Z tego co się „cośtam” orientuję, to wszystkim się podobało i wszyscy wrócili zadowoleni, ponieważ wciąż padają pytania kiedy powtórka i jaki tym razem obieramy kierunek. No cóż… są pomysły i chęci, a to w tym wszystkim jest najważniejsze!

Termin wylotu na Sycylię, tak jak w większości naszych wyjazdów uwarunkowany był cenami biletów lotniczych. Skorzystaliśmy z opcji tak zwanego przedłużonego weekendu, czyli czterodniowy pobyt sobota – wtorek, gdzie ceny biletów wahały się w granicach 120-140 złotych na osobę. Lotniskiem docelowym był port lotniczy w Katanii. Nie tak łatwo natomiast zarezerwować noclegi dla takiej grupy. Założenie było takie, żebyśmy mieszkali obok siebie, oraz miały to być noclegi w wersji „lołkost”. I znaleźliśmy coś, co nas satysfakcjonowało, jednak nie ma możliwości, żeby przeszło to w wersji wyjazdu mieszanego (czyli z kobietami). Po prostu radosna twórczość włoskich budowniczych bardzo przerosła ułańską fantazję polskich budowlańców i to tworzących coś na grubej bani! 🙂

Szczegółowych zdjęć wrzucać nie będę, ale tak tylko dodam, że na portalu, poprzez który rezerwowaliśmy noclegi, właściciel taktycznie umieścił zdjęcia budynku, który znajduje się naprzeciwko, a wejścia wyglądały jak poniżej.


Najważniejsze, że baza noclegowo – wypadowa, znajdowała się w ścisłym centrum, więc nie trzeba było korzystać z lokalnych środków transportu. Z lotniska jak i również na lotnisko najtańszym środkiem transportu jest autobus oznaczony jako „ALIBUS”. Jest to przewoźnik publiczny —- > TUTAJ na oficjalnej stronie możecie zapoznać się z trasą wraz z przystankami. Cena biletu to 4 euro od osoby.
Po szybkim zrzuceniu bagażu i przestawienia się na tryb letni (ostre słońce i temperatura ponad 20 stopni na plusie), zrobiliśmy pierwszy rekonesans po Katanii. Miasto ładne, jednak strasznie brudne. To akurat wynika z zamiłowania Włochów do  śmiecenia gdzie się tylko da, więc potraktowaliśmy wszechobecny bałagan jako lokalny folklor.


Drugą rzeczą, jaka akurat mi rzuciła się strasznie w oczy, to ogromna ilość kościołów i obiektów sakralnych. Przechodząc obok nich ma się wrażenie, że statystycznie co drugi dorosły mężczyzna mieszkający w Katanii jest księdzem. Albo ma ojca który nim jest, ale to inna sprawa 😉

Na pewno miejscem, do którego watro zajrzeć jest targ rybny znajdujący się niedaleko Piazza del Duomo (Placu Katedralnego). Dosyć łatwo tam trafić, ponieważ plac jest jednym z najbardziej znanych i uczęszczanych miejsc w mieście oraz posiada fontannę ze słoniem, która jest dobrym punktem orientacyjnym. Spod fontanny na sam targ można kierować się już węchem – nie da się nie trafić… Wokół targu znajduje się mnóstwo restauracji i punktów ze street food’em – warto spróbować. Nie ważne co podają i jak wygląda posiłek, ale wszystko jest naprawdę dobre. Każdy znajdzie coś dla siebie. Ceny wahają się od 1,5 do 4 euro za porządną porcję.

Jest jeszcze kilka innych miejsc, w których warto się zatrzymać. Na przykład Piazza Palestro (Plac Palestro) wraz z Bramą Garibaldiego.


Innym miejscem do odpoczynku jest Piazza Dante (Plac Dantego) przy klasztorze Benedyktynów. Stojąc przodem do klasztoru po prawej stronie znajduje się wejście do ogrodów poprzez które można wejść do zabytkowej biblioteki. Niestety w soboty otwarta jest tylko do 11:30 i nie zdążyliśmy wejść do środka, a z tego co oglądałem w intrenecie, to naprawdę warto.

W międzyczasie ogarnęliśmy jeszcze transport na dzień następny. Ponieważ oficjalne ceny były dosyć zaporowe i za drogę Katania – parking pod Etną – Katania liczono sobie 500-600 euro za busa, nieoczekiwanie podczas konsumowania pizzy w jednej z bocznych uliczek nawinął się syn właścicielki pizzerii, który znał kogoś, kto zna kogoś 😉 Koniec końców, na rano mieliśmy załatwionego busa i samochód osobowy wraz kierowcami. Co prawda nie wiedzieliśmy, czy wszyscy się dobrze zrozumieli, ponieważ w dużej mierze podczas rozmowy korzystaliśmy z języka migowego oraz translatora w telefonie, ale rano dwa samochody czekały punktualnie przed naszą „bazą wypadową” w ekskluzywnej dzielnicy portowej.


Miejscem, z którego wychodziliśmy na Etnę jest schronisko Rufigio Sapienza położone na wysokości 1910 metrów nad poziomem morza. Z Katanii jest to około 35 kilometrów, jednak dojazd trwa ponad godzinę, ponieważ droga jest dosyć kręta i pod koniec stroma. Z Katanii wyjechaliśmy o 6:00 rano, spod schroniska wyruszyliśmy około godziny 7:00. Wcześniej policzyliśmy czas na przejście pieszo na szczyt i w dół, dodając do tego warunki zimowe panujące powyżej 1800 metrów n.p.m. i nie ma możliwości, żeby zdążyć w obydwie strony korzystając z komunikacji regularnej, więc nie sugerujcie się tym, co piszą w „internetach”. Zimą się nie da, a latem też czasu jest bardzo mało i można nie zdążyć na ostatni autobus. No chyba, że dochodzi się tylko na 2800 metrów do Torre del Filosofo i to traktuje się jako wejście…


Ze schroniska można wyżej dostać się kolejką linową oraz jeszcze dalej ratrakiem do punktu widokowego Torre Del Filosofo (coś koło 2800 m n.p.m.) jednak plan był wejść pieszo … co też uczyniliśmy.
Garść szybkich informacji – pokrywa śnieżna wahała się od jednego do trzech metrów, więc niezbędne były buty górskie, raki oraz stutputy. Przydałyby się również rakiety, ponieważ śnieg był miękki i przy zejściu zapadaliśmy się  czasami aż po kolana, co było zarówno męczące jak i niebezpieczne, bo można było nabawić się poważnej kontuzji. Do tego ostro wieje, więc niezbędne są zimowe rękawice i czapki…. oraz okulary przeciwsłoneczne. Niby słońce nie razi, ale wiatr i wysokość powodują oparzenia słoneczne, o czym część z nas się boleśnie przekonała. Zakończyło się to wizytą u okulisty i kilkudniowym leczeniem. Tak więc, PAMIĘTAJCIE O OKULARACH! Aha, i krem z filtrem też trzeba zabrać i użyć – pięćdziesiątka nie jest przereklamowana. W przeciwnym wypadku będziecie  wyglądać jak rdzenni mieszkańcy Ameryki Północnej 😉


Nie musicie natomiast pamiętać o przewodniku. Co prawda panuje przekonanie, że bez przewodnika wejść nie można i jest to wręcz zakazane, ale jest to tylko i wyłącznie wymysł firm i biur turystycznych – one mają z tego bardzo dużą kasę i tyle. Kosz przewodnika latem to 90-120 euro od osoby. Jest to tyle, co bilet lotniczy wraz z noclegami w Katanii i cena za transport który sobie sami załatwiliśmy.
Samo podejście jest doskonale widoczne, nie ma praktycznie możliwości żeby zabłądzić. Tutaj jedyną możliwością stracenia orientacji jest nagłe załamanie pogody i spadek widoczności, jednak od tego są mapy pogodowe i wcześniejsze planowanie. Można też wziąć ze sobą GPS i wrócić po śladzie, ale to już są kwestie bezpieczeństwa własnego i grupy.
Wejście na Etnę do samych Kraterów Centralnych zajęło nam około sześciu godzin. Końcówka podejścia od około 3100 metrów jest bardzo stroma i zmienia się też pogoda. Zaczyna mocno wiać i spada widoczność w wyniku gromadzenia i szybkiego przemieszczania się chmur. Nie jest do widoczne z dołu i trochę nas to zaskoczyło. Do tego odczuwalny jest silny zapach siarki. Tutaj raki są naprawdę niezbędne, ale podobno da się wejść bez. Muszę zapytać kolegi, może coś o tym wie 😉


Droga powrotna, co prawda z górki ale męcząca ze względu na miękki śnieg w dolnej części zejścia. Po dotarciu do noclegowni i zmianie opakowania na letnie pokręciliśmy się jeszcze po mieście za jakimś jedzeniem i padliśmy na twarz. Nie na długo, bo ci co nie mieli okularów obudzili się w nocy z bólem oczu… ale to jest temat na osobny wpis w stylu – dlaczego warto słuchać mądrzejszych!
Trzeci dzień mieliśmy przeznaczy na zwiedzanie zabytkowego miasta Syrakuzy, jednak chłopak który wiózł nas do Katanii podpowiedział, że warto zajrzeć w inne miejsce, a skoro miejscowy tak mówi, to doszliśmy do wniosku, że warto go posłuchać. I tak dotarliśmy do Taorminy.


Zarówno do Taorminy jak i Syrakuz dojeżdża się pociągiem. Linia biegnie wzdłuż wybrzeża praktycznie przy samym morzu, więc po drodze też można zobaczyć parę ciekawych rzeczy. Stacja kolejowa Taormina znajduje się około trzech kilometrów od miasta. Jedyna droga, jaką można dotrzeć do ulica pnąca się około dwieście metrów pod górę. Opcja piesza nie jest męcząca ale nużąca, ponieważ początkowo idzie się poboczem po serpentynach. Wyżej są już skróty, nie oznaczone, ale dobrze wydeptane i widoczne.
Taormina jest mała, ale przytulna i mocno zabytkowa. Jest też nastawiona typowo na turystów, więc do głównych atrakcji wstęp jest płatny a ceny są nieco wyższe niż w samej Katanii.

Po powrocie późnym wieczorem do Katanii zaliczyliśmy jeszcze nocny spacer poszukując lokalnego dania w postaci bułki z salcesonem, jednak ludzie nie za bardzo wiedzieli o co nam chodzi i skończyliśmy w restauracji typowo włoskiej serwującej owoce morza, z włoskim menu i tylko z włoskim językiem. Nie dogadaliśmy się, ale było smacznie i wesoło!


Co jeszcze warto zobaczyć w Katanii? Na pewno port, ponieważ w tym miejscu późnym popołudniem gromadzi się dużo młodzieży. Jest głośno, kolorowo i wesoło. Ogólna wesołość spowodowana jest wszechobecnym raczeniem się winami typu „kartonix”, które są dobre, bo są dobre i tanie, co też potwierdzamy 😀


Czwarty dzień, to w miarę wczesna pobudka, pakowanie bagaży, transfer na lotnisko, przywitanie z marcową pogodą w Polsce… i myślenie gdzie kolejny wyjazd? Na pewno po przebieżce na Etnę czeka nas Kazbek. I to już na tydzień! A potem? jak zwykle – się zobaczy 😉


error: Nie kopiuj!!!