2018 Ukraina, Kijów, Strefa

Są zdarzenia i miejsca, o których wydaje się, że wszystko zostało już powiedziane i napisane, a jednak wciąż się do nich wraca. Z czasem obrastają też w legendę i po kilkudziesięciu latach w przekazie jest tyle samo prawdy do nieprawdy, czasami spowodowanej wyłącznie chęcią nadania większej dramaturgii i widowiskowości lub po to, żeby „odgrzać kotleta”. Są też takie miejsca, w których pomimo upływu lat wciąż czuć to, co stało się tam wiele lat temu i nie trzeba niczego dodawać ani koloryzować. Wystarczy po prostu przekaz tego co tak naprawdę się wydarzyło. Tak jest w przypadku Czarnobylskiej Strefy Wykluczenia i katastrofy, którą spowodował cały ciąg błędów ludzkich. Dlatego też pojawiliśmy się tam ponownie i pojawimy się znowu. Jest to miejsce nie tyle, co magiczne, ale pokazujące jak sami możemy sobie zaszkodzić poprzez zbyt wygórowane ambicje i brak zdrowego rozsądku.


Tutaj doskonale widać też, jak przyroda dba sama o siebie nie przejmując się tym, co stworzył i zbudował człowiek XX wieku. Wszystko jest sukcesywnie pochłanianie przez otaczającą zieleń, a za kilkadziesiąt lat przy założeniu, że żaden człowiek nie odwiedzałby Strefy, nie wiedzielibyśmy gdzie znajdowało się kilkadziesiąt mniejszych lub większych wiosek, oraz miasto Prypeć.

Do Kijowa dotarliśmy w najszybszy i sprawdzony wcześniej sposób, czyli samolotem. Przelot z Katowic trwa około półtorej godziny, więc jest to coś jak przejazd pociągiem na trasie Opole – Wrocław. Oczywiście w sporym ścisku 😉

Z lotniska przejechaliśmy marszrutką na dworzec kolejowy, a stamtąd metrem bezpośrednio do ścisłego centrum, czyli na Majdan. Od naszego ostatniego pobytu w Kijowie, czyli dwa lata temu, kijowskie metro poszło trochę do przodu. Trochę, czyli dalej obowiązują plastikowe żetony na wejście do metra, ale są też automaty przyjmujące banknoty (max. 10 hrywien) i wydające żetony. Aktualnie centa żetonu to 5 hrywien. Automat eliminuje też konieczność tłumaczenia się w kasie, że potrzebuję kilka żetonów, bo jesteśmy grupą i nie chcemy blokować kolejki. Przy okienkach kasowych widnieje informacja, że jedna osoba może zakupić maksymalnie dwa żetony i jak kupowałem osiem, to reszta musiała ustawić się pod ścianą, a pani naprawdę przeliczyła, czy stan się zgadza!

Najrozsądniejszym środkiem transportu z lotnika Żuliany jest trolejbus numer 9, który co prawda nie jedzie najkrócej, ale zaczyna i kończy trasę przy Parku Szewczenki, czyli również w ścisłym centrum.

Mieszkania wynajęliśmy przez internet przy tej samej ulicy co poprzednim razem. Ceny za wynajem podobne, ale trafiły się dwa różne standardy, z tym, że akurat było to w stronę zawyżenia jakości, a nie odwrotnie. Nie ma co się rozpisywać – z noclegami to po prostu loteria, raz jest lepiej, a raz gorzej. Trzeba się przyzwyczaić – taki kraj! Za to klatki schodowe trzymają swój własny poziom w całym bloku wschodnim. Może to być apartamentowiec, ale syf w windzie i na schodach musi być.

Windy to też odrębny temat, a w zasadzie sport ekstremalny. Trudno wyczuć, jak konkretna winda się zachowuje (w sensie, jak działa), bo chyba każda z nich ma inny charakter. Były takie, do których wchodziło się bezpośrednio z mieszkania, takie do których wskakiwało się na tempo (max. 3 osoby i 3-4 sekundy na wejście wszystkich), takie które zamykały z impetem drzwi po wciśnięciu przycisku piętra (trudno było się wydostać, jak drzwi chwyciły wsiadającego), oraz … takie, które były, ale nie jeździły! Tym razem wylosowaliśmy windę w wersji numer 3, o wymiarach mniej więcej metr na metr. To taki bonus, żeby się można było poprzytulać z sąsiadami 😀

Ponieważ załatwienie formalności i zezwoleń związanych z wjazdem w Strefę trwa kilka dni, ponownie skorzystaliśmy z biura go2chernobyl.com. Całość kosztów, czyli zezwolenia, bus z kierowcą, przewodnik oraz obiad w Strefie kosztował nas 103 dolary od osoby. Jak na warunki ukraińskie to bardzo dużo, jednak uważam, że czasami lepiej zapłacić więcej i mieć wszystko dopięte na ostatni guzik, niż kombinować samemu przy założeniu, że jesteśmy mocno ograniczeni czasowo.

Pierwszy dzień, a właściwie późne popołudnie i wieczór przeznaczyliśmy na spacer po Kijowie. Ponieważ mieszkaliśmy na ulicy Sofijskiej mieliśmy kilka minut spacerem do Placu Sofijskiego na którym znajduje się pomnik Bohdana Chmielnickiego. Z placu doskonale widać dwa obiekty sakralne – Sobór Mądrości Bożej oraz Monastyr św. Michała Archanioła. Wieże widoczne są z daleka między innymi dzięki złoconym sklepieniom budynków i chyba stąd wzięło się określenie Miasto Złotych Kopuł.

Spacer zakończyliśmy na Placu Kontraktowym mijając po drodze odremontowaną Cerkiew św. Andrzeja. O ile po drodze sprzedawcy już zwijali stragany, to przy placu Kontraktowym impreza trwała na całego. Z daleka rzucało się w oczy diabelskie koło, działające i świecące – całkowite przeciwieństwo tego nigdy nie uruchomionego w Prypeci.

Okazało się, że Kijów szykował się już finału Ligi Mistrzów, który miał odbyć się za niecały tydzień. Poważne wydarzenie sportowe, aczkolwiek jakoś mi umknęło. Być może dla tego, że piłka nożna mogłaby dla mnie nie istnieć 😉 Co prawda wiem ile osób gra w drużynie (tak, wiem też ile z bramkarzem), ale reszta, czyli mecze, składy, wizje, oczekiwania, nadzieje związane z tą dyscypliną, to nie moja bajka. Lepiej czasami nic nie widzieć, niż być kanapowym komentatorem lub co gorsza ekspertem… Istnieje oczywiście teoria, że bez takiej podstawowej wiedzy mógłbym polec na pytaniu za 500 złotych w Milionerach, ale zakładam, że równie dobrze mógłbym polec na pytaniu o zachowanie chomika tadżyckiego w piątym dniu okresu godowego 😉


Wjazd w Strefę to pobudka o 7 rano i wyjazd z Kijowa około godziny ósmej. Po około półtoragodzinnej jeździe docieramy do pierwszego z punktów kontrolnych Ditiatki (Дитятки), gdzie sprawdzanie są wszystkie dokumenty. Wychodzimy z pojazdu, sprawdzane są paszporty i to o czym już pisałem w relacji z wcześniejszego wyjazdu – dokładnie litera po literze sprawdzane są pozwolenia – literówka w imieniu lub nazwisku lub błąd w dacie urodzenia uniemożliwia dalszy wjazd. Co najmniej dziwne, ale tego naprawdę pilnują.


Pierwsze miejsce, w którym się zatrzymujemy po wjeździe to wioska Lipniki. Kilkanaście metrów od głównej drogi zaczynają się opuszczone zabudowania. Sklep, duże gospodarstwo z zagrodą, dom lekarza z małą przychodnią… Widać, że jeszcze jakiś czas temu ktoś tu mieszkał, ale albo umarł, albo się wyprowadził. W samej Strefie żyje jeszcze dużo tak zwanych samosiołów, czyli ludzi, którzy po katastrofie wrócili do swoich domów, lecz powoli znikają przede wszystkim ze względu na podeszły wiek.


Zatrzymujemy się też w samym Czarnobylu gdzie znajduje się pomnik Trzeciego Anioła i memoriał z nazwami wszystkich wysiedlonych miejscowości. Trzeci Anioł z Apokalipsy to symbol odpowiadający za spowodowanie katastrofy, zanieczyszczenie źródeł i śmierć ludzi pijących skażoną wodę. Prosty i wyraźny przekaz, którego komentować chyba nie trzeba. Jest to również miejsce, w którym odbywają się coroczne uroczystości związane z rocznicą katastrofy, a w uroczystościach tych za każdym razem udział bierze prezydent Ukrainy.

Pomimo tego, że w mieście mieszka czasowo i na stałe około dwóch tysięcy ludzi cały obszar traktowany jest jako muzeum i może dlatego w Czarnobylu uchował się podobno jako jedyny na Ukrainie pomnik Lenina. Z tym mieszkaniem na stałe, to też nie jest tak do końca, ponieważ mieszkanie można sobie kupić i to bardzo tanio, ale mieszkać w nim można maksymalnie pół roku w roku, więc trzeba mieć jakąś alternatywę na pozostały czas. Tego akurat dowiedzieliśmy się na miejscu, ale nie do końca wiem, czy to w stu procentach polega na prawdzie.

Po opuszczeniu Czarnobyla przemieszczamy się do byłego tajnego miasteczka garnizonowego Czarnobyl-2. Jest ono wybudowane w bezpośrednim sąsiedztwie radaru pozahoryzontalnego Duga. Miejsce było tak tajne, że nie istniało na mapach. Było samowystarczalne, mieszkały tam tylko rodziny woskowych. Miasto było podzielone na dwie strefy – prawa mieszkalna i lewa – militarna, na terenie której znajdują się anteny systemu Duga. Ponieważ poprzednim razem nie poświęciliśmy temu obiektowi za dużo czasu, tym razem czuję się usatysfakcjonowany tym co zobaczyliśmy, czyli obszarem znajdującym się przy drugim końcu anten. Obecnie wstęp na anteny test zabroniony i poodcinano na wysokości pierwszego poziomu drabiny umożliwiające wejście.


W połowie anten zaczyna się parterowy budynek z tunelem na poziomie -1, w którym biegły wiązki kabli. Ciekawostką budynku, jest to, że korytarz ma 800 metrów długości! Kto był w wojsku albo chociaż obok niego przechodził, wie co to jest służba podoficera dyżurnego. Widząc ten korytarz od razu pomyślałem o tym, żeby żołnierz się nie nudził, zalecanym byłoby umieszczenie stanowiska z telefonem na jednym końcu korytarza, a toalety na drugim. Ciekawe, ile czasu trwałoby „szybkie siku”? 1600 metrów, to kawałek drogi jednak jest! 😀


Za antenami znajduje się kilkupiętrowy budynek centrum sterowania. W środku spalony – widać, że ostro działali poszukiwacze metali kolorowych. Za to z dachu widok test konkretny – obydwie anteny w całej okazałości!

Po przejściu przez pozostałą część strefy wojskowej zjedliśmy obiad w stołówce elektrowni atomowej. Na tej samej stołówce jedzą pracownicy i turyści. Bardziej wyróżniają się jednak pracownicy, ponieważ w całej strefie panuje jakaś moda na ubrania militarne. Wszyscy mają na sobie jakieś kolory maskujące w różnych odcieniach. Albo taka moda, albo mundury po prostu są tańsze niż wyspecjalizowane ubrania robocze.
Po krótkiej przerwie obowiązkowa wizyta przed pomnikiem ku czci „likwidatorów”. Patrząc pod odpowiednim kątem można zobaczyć, że część reaktora trzymana w dłoniach to brakująca część budynku reaktora znajdującego się w tle. Aktualnie budynek przykryty jest nowo wybudowanym sarkofagiem, ale dla porównania wrzucam zdjęcie, które zrobiłem dwa lata wcześniej – jeszcze bez sarkofagu.


Podczas wjazdu do Strefy nie mogło zabraknąć oczywiście Prypeci. W literaturze oraz mediach przedstawiane jest jako miasto widmo, duchów i grozy. W słoneczny dzień jest to nie jest to jednak odczuwalne. Gdy zrobi się zielono wśród drzew czasami trudno jest dostrzec mniejsze budynki, nie mówiąc już o znalezieniu dróg.

Tym razem wizytę w mieście zaczęliśmy od remizy strażackiej oraz posterunku policji, gdzie znajduje się dużo pojazdów wykorzystywanych podczas neutralizacji skażenia miasta.

Po drodze zaglądamy do szkoły podstawowej numer 1, oraz do jednego z budynków mieszkalnych.


Następne miejsca to rejon szpitala miejskiego oraz zatopiona przystań na rzece Prypeć. Z przystani widać port, który jest oddalony o około dwa kilometry i znajduje się po drugiej stronie rzeki. Niestety nie mieliśmy na tyle czasu, żeby do niego dotrzeć.


Niedaleko od przystani znajduje się miejsce, w którym wypoczywali mieszkańcy Prypeci – zatoka z plażą miejską oraz kawiarnia Prypeć z kolorowymi witrażami.


Nie mogło też zabraknąć budynków rozmieszczonych wokół centralnego placu miasta, czyli supermarketu, domu kultury z basenem oraz wesołego miasteczka, które miało być uroczyście otwarte w dniu 1 maja 1986 roku, ale nigdy nie zostało uruchomione.

Ostatnim miejscem, w którym się zatrzymaliśmy, było przedszkole. Znane między innymi z lalek i upiornych scenografii, które w tym wypadku są dziełem turystów. Dwa lata temu wnętrza wyglądały zupełnie inaczej.

W drodze powrotnej mijamy nie ukończony piąty i szósty blok Czarnobylskiej Elektrowni Atomowej.

Do Kijowa wróciliśmy około godziny 20:00, więc zrobiliśmy jeszcze małą rundę w rejonie Majdanu.

Ponieważ jako jedyny wcześniej byłem w Kijowie, następny dzień przeznaczyliśmy na miejsca nie tyle obowiązkowe, co najbardziej znane, czyli Ławrę Peczerską oraz Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Matka Ojczyzna jak stała, tak dalej stoi górując nad miastem. W jednej ręce trzyma miecz, a w drugiej tarczę z godłem ZSRR. I jakoś nikomu to nie przeszkadza.

Do centrum Kijowa można wrócić metrem lub innymi środkami komunikacji miejskiej, jednak warto przejść się parkami wzdłuż Dniepru, gdzie znajduje się Pomnik Ofiar Wielkiego Głodu oraz Pomnik Nieznanego Żołnierza.

Warto też zjechać na stację metro Arsenalna, która jest położona ponad 105 metrów pod ziemią. Jest to jedna z najgłębiej położonych stacji na świecie, docelowo miała być wykorzystana również jako schron przeciwatomowy na wypadek konfliktu nuklearnego podczas Zimnej Wojny.


Kijów jest jednym z miast, do których lubię wracać. Może dlatego, że nie jest typowo ukraińskie. Jest w nim dużo pozostałości po Związku Radzieckim i są one na tyle wkomponowane w przestrzeń miasta, że nie już nie stara się ich niszczyć ani usuwać. Ukazuje to rozmach oraz potęgę nieistniejącego już kolosa. Jest to duża część historii, z którą również jako Polacy jesteśmy bezpośrednio związani, więc warto część tej historii zobaczyć na własne oczy nie osądzając ani nie rozliczając.


Co jeszcze można zrobić w Kijowie w chwili wolnego czasu? Oczywiście dobrze zjeść! Zarówno w restauracjach i lokalach typowo ukraińskich jak i miejscach serujących kuchnię gruzińską, ormiańską, kirgiską lub każdą inną. Trzeba tylko uważnie się rozglądać i szukać! I to nie w przewodnikach lub interniecie, ale pytając napotkanych ludzi. Miejsca nie zawsze będą wyszukane, czasami nawet nie zachęcające do wejścia, ale skoro jedzą tam miejscowi, to jedzenie musi być dobre. Jest to nasz sprawdzony sposób i działa w stu procentach. 😀

Na pożegnanie znaleźliśmy coś takiego 🙂 Ciekawe, czy na szczęście, czy to wynik skażenia?

 


error: Nie kopiuj!!!