2019 Ukraina, Odessa

Pomysł na Odessę zrodził się podczas zeszłorocznego pobytu w Czarnobylskiej Strefie Wykluczenia. Oczywiście organizowanie wyjazdu zaczęło się od poszukiwań połączeń lotniczych, jednak okazało się, że oprócz naszego narodowego przewoźnika, żadne inne linie nie posiadają połączeń bezpośrednich. Ma to się zmienić od października 2019 roku, do Odessy będzie można dotrzeć Ryanair bezpośrednio z Katowic, Krakowa i Wrocławia. Aktualnie najkorzystniejszym połączeniem jest połączenie liniami Ukraine Airlines Warszawa – Odessa z przesiadką w Kijowie. W jedną i w drugą stronę czas na przesiadkę to koło półtora godziny, a całość podróży trwała około 4,5 godziny.

O ile w kierunku Odessy odczuwalny był zdecydowanie wpływ zachodu, to powrót, a właściwie jego pierwsza część, to klimat zdecydowanie wschodni i do tego, z delikatnym cofnięciem się do poprzedniej epoki. Ale o tym później. Odessa powitała nas lotniskiem chyba wojskowym i dziurawym jak ulice w Łodzi. Z samolotu szybki przeskok do lotniskowego autobusu, przejazd na nowy terminal, wyjście na zewnątrz, i…. okazało się, że jest ciut, ciut cieplej niż w Warszawie, która pożegnała nas czterema stopniami na plusie. Temperatura w Odessie dochodziła do trzydziestu stopni na plusie, jest to średnia pogoda na spacer z plecakiem, więc trzeba się było jakoś dostać do centrum. Z taksówek przed terminalami z zasady nie korzystamy, bo można grubo przepłacić za kurs. Pozostała komunikacja miejska. Pomimo braku czasu i doczytania czegokolwiek o tym co jeździ, gdzie jeździ i jak jeździ, skierowaliśmy się w kierunku biegnącej trakcji trolejbusowej z założeniem, że jak przewody są, to musi coś jeździć. Trolejbusa nie napotkaliśmy, ale pojawiła się marszrutka. Ten środek komunikacji ma to do siebie, że jest bardzo atrakcyjny cenowo (7 hrywien), ale też chcąc – nie chcąc, można zwiedzić zakamarki miasta, do których normalnie człowiek by nie dotarł, albo wręcz nie chciałby dotrzeć. W każdym razie około 6 kilometrowy odcinek jechaliśmy prawie godzinę, a nasza trasa na nawigacji wyglądała jak gra w węża na Nokii 🙂

Wysiedliśmy przed największym odeskim targowiskiem – Privozem. O tym miejscu za chwilę, a teraz kilka zdań na temat kantorów i wymiany walut. W centrum miasta, praktycznie na każdej ulicy znajdują się kantory. Niestety w większości nie przyjmują złotówek, a jeżeli przyjmują, to kurs wymiany nie jest zbyt atrakcyjny. Na terminalu znajdują się bankomaty banków prywatnych lub innych instytucji pośredniczących w transakcjach kartami, więc nie polecam z nich korzystać. Przy przewalutowaniu pobierane są duże prowizje. Najkorzystniejszym rozwiązaniem jest wypłata z bankomatów dużych banków, np. PrivatBank. Przykładowo przy wypłacie 2000 UAH całkowity koszt wraz z kosztami polskiego banku, to około 6 złotych, a wypłata tej samej kwoty za pośrednictwem bankomatów o których napisałem powyżej, to już koszt ponad 40 złotych.

Mieszkanie wynajęliśmy za pośrednictwem portalu Booking.pl. Duże, ponad 70 metrowe, z dwoma odrębnymi sypialniami i dużym salonem. Lokalizacja w centrum, przy Skwerze Starobazarnym, 5 minut pieszo od targowiska, 10 od dworca kolejowego i autobusowego. Tak jak już pisałem w relacjach z poprzednich wyjazdów, pomimo tego, że mieszanie jest w wysokim standardzie, nie należy się spodziewać, że otoczenie będzie w podobnym.  Generalnie podwórka i klatki schodowe to części wspólne i nikt o to nie dba. W skrócie, to syf, syf i jeszcze raz syf. Taki folklor, do którego po prostu trzeba się przyzwyczaić. Na szczęście centrum Odessy to niska zabudowa, więc w budynkach nie ma wind, a to akurat jeżeli chodzi o Wschód, jest następym tematem rzeką i atrakcją dla tych, co lubią sporty ekstremalne.

Po zalogowaniu się i chwili odpoczynku postanowiliśmy zrobić pierwszy rekonesans. Miasto jest zupełnie inne niż na przykład Lwów albo Kijów. Na ulicach tłoczno, ale jakoś spokojniej niż dużych aglomeracjach. Jest bardzo dużo drzew i parków, w których można schować się przez upałem. Szerokie ulice obsadzone są platanami, które tworzą zielone korytarze. Robi to niesamowite wrażenie w dzień, ale w nocy część drzew jest podświetlona, co jeszcze bardziej potęguje efekt.

W Odessie praktycznie wszyscy porozumiewają się po rosyjsku, pomimo tego, że nie jest to język urzędowy. Napisy na budynkach są w dwóch językach – ukraińskim i rosyjskim. W trzech restauracjach, w których jedliśmy menu było wyłącznie w języku rosyjskim. Nie widać na ulicach wojska oraz policji, nie słychać ani nie widać polityki, temat konfliktu zbrojnego z Rosją też jakoś nie jest poruszany. Całkowicie inaczej niż w stolicy. Pokazując znajomym zdjęcia, stwierdzili, że gdybym nie powiedział, gdzie są robione, strzelaliby że jest to jedno z zabytkowych zachodnioeuropejskich miast.

Ceny w Odessie należą do najwyższych na Ukrainie. Dla nas turystów nie jest to odczuwalne, jednak dla mieszkańców zdecydowanie tak. Wynika to przede wszystkim z tego, że Odessa jest głównym kierunkiem turystycznym dla Ukraińców po odłączeniu Krymu. Dodatkowym czynnikiem jest popularność tego miejsca wśród turystów zachodnioeuropejskich.

Co można zobaczyć w Odessie? W zasadzie wszystko, co się chce, ale przy ponad trzydziestostopniowych upałach niestety nie na wszystko starcza sił. Po mieście spokojnie można poruszać się pieszo. Komunikacja jest oczywista tylko dla mieszkańców, dla turysty pozostaje taksówka (można, ale po co?) lub dopytywanie się jak dojechać w dane miejsce. Najprościej dojechać na plaże Arkadii, czyli do wypoczynkowej części miasta, z plażami, hotelami i głośnymi klubami. Po mieście krążą marszrutki z napisami „на море”. Wsiada się i zależności jak kierowca dobrze gra „w węża” można tam dojechać w czasie od pół do półtorej godziny. Po prostu się jedzie 🙂

Żeby dobrze zacząć dzień, należy zjeść syte śniadanie. Z tym założeniem wybraliśmy się na zakupy na największe odeskie targowisko – Privoz. Kupić tutaj można wszystko, od kwiatków, poprzez ubrania do części samochodowych. Centralnym miejscem są jednak dwie hale targowe, pierwsza murowana z mięsem i nabiałem, oraz druga tylko zadaszona z wszystkim innym. Jest jeszcze hala z rybami i owocami morza, ale tam nie dotarliśmy. W Charkowie odbijemy, bo przecież rybka musi być!

Na początek napadliśmy na stoiska z mięsem. Sało, boczek, świńskie uszy po prostu powalają! Wszystkiego przed zakupem należy spróbować, więc pobudzone kubki smakowe zachęciły do dalszych zakupów. Będąc na takim targowisku, obojętne czy jest to Ukraina, Gruzja, Armenia, czy Rosja, należy spróbować soku ze świeżych owoców granatu. Tego u nas nie ma, a kto raz posmakuje, zawsze będzie szukał 😉 Szczęśliwie okazało się, że akurat na Privozie sprzedażą soku z granatów zajmują się Gruzini, a że miałem na sobie koszulkę z zeszłorocznej wyprawy na Kazbek, to po krótkiej wymianie zdań byliśmy już dobrymi znajomymi obkupionymi w sok, churczkheli (orzechy w syropie wingronowym), i ….. domowe kindżmarauli. W każdym razie śniadaniowe zakupy wyglądały tak!

Odessa to miasto pomników, wszędzie gdzie się da, stoi jakiś pomnik. W bezpośrednim sąsiedztwie naszego mieszkania, na Skwerze Starobazarnym znajduje się pomnik Atamana Hołowatego, przywódcy Kozaków czarnomorskich i autora znanych pieśni kozackich.

Niedaleko na skwerku przy ul. Aleksandrowskiej stoi kapliczka i niewielki pomnik poświęcony ofiarom Czarnobyla. Po drodze do parku Szewczenki trafiliśmy na pomnik marynarzy z pancernika „Potiomkin”.

Najsłynniejsze pomniki Odessy to pomnik cesarzowej Katarzyny Wielkiej, pomnik Księcia de Richelieu, pomnik Jose de Ribasa, popiersie Aleksandra Puszkina, pomnik Tarasa Szewczenki.

Sama architektura Odessy to również temat na odrębną opowieść. Większości budynków to ogromne kamienice z przełomu XIX i XX wieku, częściowo odremontowane, a częściowo popadające w ruinę. Do budynków przeważnie wchodzi się od podwórek, które są tak samo zagadkowe jak same budynki. Po przejściu przez tunel może nas zaskoczyć panujący bałagan, lub schludne miejsce z małą knajpką o której wiedzą tylko lokalni mieszkańcy. Praktycznie każde podwórko to ogromne i rozłożyste drzewa sięgające czasami do 4-5 piętra. Pomiędzy stare kamienice powciskane są nowe budynki, ale wszystko współgra ze sobą tworząc spójną całość.

Jak każde miasto Odessa ma swoje miejsca – wizytówki. Jest to oczywiście ulica Primoskaja z parkiem ciągnącym się wzdłuż portu oraz potiomkinowskie schody. O ile schody same w sobie jak dla mnie są przereklamowane (po schodach na Sri Lance, każde schody to po prostu schody, stara historia, o której możecie przeczytać tutaj), to warto przejść się po parku i chwilę tam przysiąść żeby posłuchać na przykład mężczyzny grającego na bałałajce, lub zespołu rockowego rozłożonego z pełnym sprzętem.

Schodząc schodami w stronę morza mamy widok bezpośrednio na port morski. Po przejściu na drugą stronę ruchliwej ulicy wchodząc poprzez terminal można dojść do nadbrzeża, na którym stoi hotel Odessa, mała cerkiew oraz scena na której w sezonie letnim odbywają się koncerty i przedstawienia. Z nabrzeża można też wypłynąć w krótki rejs wzdłuż odeskich plaż. Można się przy tym trochę ochłodzić w upalny dzień. Cena jest uzależniona od wielkości łodzi w waha się od 80 do 180 hrywien. Osobiście polecam małe szybkie i zwrotne łodzie (max 20 osób), wtedy jest trochę zabawy jak sternika poniesie.

Idąc schodami w górę i skręcając w lewo dochodzimy do Białego Domu, budynku rady miejskiej, a następnie do parku z fontanną i budynku Odeskiego Narodowego Teatru Opery i Baletu. Stając plecami do wejścia do opery rzucają się w oczy dwie ściany pamięci poległym żołnierzom, zarówno podczas II Wojny Światowej i jak i późniejszych konfliktów, w tym owianego złą sławą Afganistanu.

Stamtąd już tylko dwa kroki do ulicy Deriabowskiej, rozrywkowego centrum Odessy. W dzień w miarę cicha, nocą cała się rozświetla, robi się głośna i kolorowa. Trochę jak jarmark, trochę jak dyskoteka. Fajnie poczuć ten klimat, ale osobiście wolę coś bardziej lokalnego niż wielkomiejsko – odpustowe.

W zależności od upodobań można się stołować samemu, ale można też znaleźć coś dla siebie w mniej lub bardziej turystycznym barze lub restauracji. W Odessie odwiedziliśmy trzy, które śmiało można polecić. Русске Пельмени– ul. Preobrażenska 59, to tradycyjna ukraińska kuchnia, mała restauracyjka z pysznymi pierożkami. Nie mogło oczywiście zabraknąć kuchni gruzińskiej, więc kolejnym przystankiem była Chinkalnia, co prawda restauracja sieciowa, ale bardzo sympatyczna i klimatyczna. Mieści się przy ulicy Czerwonej 30 obok centrum handlowego Atena. Ponieważ są też tacy, którzy nie jedzą mięsa, znaleźliśmy również restaurację z daniami wegańskimi i wegetariańskimi.

Fajnym miejscem do schowania się w cieniu z dala od turystów jest park imienia Tarasa Szewczenki z widokiem na port.

Podsumowując – Odessa jest miastem kontrastów. Czuć zarówno powiew historii, szczególnie poprzedniej epoki, ale jest to także klimat czarnomorskich miast takich jak na przykład Batumi, z imprezową częścią dla zamożniejszych turystów. Każdy znajdzie coś dla siebie i na pewno odwiedzając Odessę raz, większość będzie chciała tutaj wrócić.


error: Nie kopiuj!!!